i trup stolarzowej. Niestara kobieta była, nie miała czterdziestu lat. Potrzebne też to właśnie dziś, po jubileuszu jaśnie pana...
Stary poeta powrócił do siebie.
— Czy rozebrać jaśnie pana?
— Nie, odejdź. Chcę sam zostać.
Lokaj wyszedł.
∗
∗ ∗ |
Usiadłszy na fotelu, jak pierwej, zaczął znów patrzeć w ogień na kominku. Pół wieku pracy... majątek... honory... zaszczyty... Przypomniały mu się słowa jednego z mówców, który na cześć jego przemawiał: czcigodny jubilat i laureat pół wieku pracował z najwyższem poświęceniem i zaparciem się siebie dla społeczeństwa...
Przed dwiema godzinami może słowa te głaskały mile próżność i ambicyę starca, a teraz, przypomniawszy je sobie, prawie krzyknął: to nieprawda! to kłamstwo! Pracowałem tylko dla siebie, sobie na pożytek i na przyjemność tej garstce, która się zowie uprzywilejowanymi.
Zakochani studenci uczyli się na pamięć liryków, histeryczki płakały nad powieściami i mdlały po lożach na dramatach, starzy profesorowie i wykształconych kilku dyletantów rozkoszowało się epopeją, wiedział to — za to wyprawiono mu jubileusz, uczczono go, nazwano chwałą kraju, jego filarem, jego czołem, fryzem i fundamentem.
A on tam, do fundamentów, tam, na dół.