NA PERSKIM JARMARKU
na sprowadzonej drodze na zło
bądź luźna w pojedynkę
piesza praw do człowiecza
jak oczka w głowie zbiorowego oka
strzeż swej własnej ślepoty
chociażby o lasce
jak własnych zauszników za zbiorowym uchem
pilnuj swojego ogłuszenia
choćby za obuchem
jak zadeptanej w słowach twojej wargi na zebranych
ustach z dzieł wszystkich i wydanych
nie opuść twego zaległego smaku
choćby na cykucie
jak palca swego w powiązanych rękach już na pniu
żył pierwszych
nie oddaj nic ze złamania
choćby zrośniętego
jak krosty twojej z grzbietu zebranego w snopy
nie wyprzyj się zdartej skóry
choćby z abażurów
na poświęcone rzeźne bramy raju wprowadź
swą grząską świnię niech zacznie się targ
przeciw jej krwi zgniłej i nie do przepuszczenia
przez centryfugę brabanckiego piękna
niech niewpuszczona cuchnie jak polinik
w miejscu przewidzianym na bekony z ludzi
niech wentylator przejmie rolę filozofa
Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/184
Ta strona została przepisana.
kopia artystyczna