Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/230

Ta strona została przepisana.

świtania jej spojrzenia ale zawołana przebija się przez
wszystkie
skalne stopy letargu kiełkuje między palcami grabarzy
pijących herbatę z jej ziół przewleka też nie wołana
nawet zawzięciej niż w głosie i patrzy też zawzięciej
w miejscu na oczy zaszczepia w skostniałej ciemności
harcującą gałąź z nieobecnych więc zawołaj
antracytowe zwierzę nocy spoza bestiariuszy w nokturnach
składane w głąb zażęcie natury na ciemno to na
pierwszym
listku światła znajdziesz zadry zezujące w opuszczoną
stronę pamięci jeśli jest połknięta przez sto pysków
połóż rękę na nozdrzach ugną się od strony
zakopanego węchu zadrzewienia

a nogi co trzykrotnie w śnie mnożyłeś poprzez inne
zwierzę
zasypuj z wolna z góry dnem a z dołu martwooką górą
dokąd przecieknie pot w co się zawęźli w środku twoja
górna sól
pytano szpadlem już nie raz i po połowie aby dziś
przyklękać w boczną stronę na pytaniu