SERSO
posiwiałe niebo odlotu gdzie wczorajszy żuraw
siodła zleżały obłok na wylot ostroga
przaśna go bodzie by zagrała śledziona na wschód
lub na zachód czy spięta południem ruszyła
na północ jak chce bez wędzideł a ten ani zarży
bo zgliwiał w każdą stronę na sieczce z poręki
więc żuraw miesza go kompasem prycha bez kierunku
i zbełtane oczy luzuje aż do kopyt kompas też gliwieje
a la dali więc jeszcze raz ostrogą głos podnosi
do brzucha lecz ostroga woli żyć już na miękko
przeprasza zwija w luźny kłębek bodzenie ugniata
na piętę w bok rogate strzemiona żuraw
wyciąga suchy prowiant madagaskar w proszku
wiatr tyłkiem prasowany krystaliczną kostkę morza
w sam raz jak na słony susz mokrego nieba
i to w oku składanym na grzbiet się przewraca
wraz z mięciutkim widzeniem do centrum siwe niebo
rozumie swój naleśnik z żurawin żuraw po jedzeniu
zakłada na dziób serso i nim kręci jak nie może
wszystkie koła odlotu z środkami na zewnątrz
obłok kuca za nimi niby to się mierzy
na łokieć z odległością a on się podpiera
resztką wyliczenia z kwadratury koła
Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/284
Ta strona została przepisana.
kopia artystyczna