i tylko do trzeciego dnia chce mieszkać
w swej wiecznej odleżynie powstałej ku chwale
zagłębienia porządku aby ministranci
nóg nie pokalali z procesji
na jakieś nawy pasierbowe kto
wiarą na zaległe próbuje podźwignąć
własne gwoździe wyrazu a nie z krzyża
zbioru i żałobną kapę ogryza
po białawych zezach oczodołu
na swój własny język a nie
jozafata giezło societatis kto
podkłada nadzieję pod łokieć dla siebie
by podnieść ton piszczeli o ćwierć
cienia tej krypty i zaświadczyć swoją
własną marię czekającą i swoje emaus
swą nie poskromioną przez opieczętowanie
universum ciemności chuć na pot własny
i kał i pożeranie ognia i na
kopulacje zdziczałego kozła w tych
szczątkach na zbiorowej komunii pokory
niech odważy się wstać niech brakującym
językiem zwiąże swoje imię i do tej
chrzcielnicy
wrzuci na pławienie będziemy śpiewali
sanctus wszechtożsamości jeśli nie utonie
pójdziemy na górę najwyższą i w bok lodu
wsadzimy je jak włócznię jeśli nie zamarznie
pójdziemy w ogień aby w nim zakleszczyć
żarem dzikie pozębie jeżeli nie spłonie
to na wieki wieków na tym usypisku amen
będziesz siebie wyrzucał swą kością wstajesz wstaję
Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/368
Ta strona została przepisana.