URWANA W GŁĄB HUŚTAWKA
żywa katedra krwi ze wszystkich naznaczonych żeber
nagle stawia ołtarze za witrażem gałązka oliwna
sarny oczu dzieciństwa święci pasą się na łące łagodni
na ukos za szczawiami wabią skoki wprost na podniesienie
dna łąki jeszcze niżej tam gdzie pomarszczona skóra
ziemi z braku dreszczów jest bez lustra zwierzę
leci w tę trawę wraz ze mną bo nigdy nie jadło
w górę na wołanie odwiewa pierwszą sierść tak ujętą
z pęciną
na wbijanym słupie powietrza z czterech kopyt jedną
ma wyrzuconą z nich strzałę jej rozwarcie zamyka
środek oka z nasłuchu to święci strzeliście już ostrze
podstawiają miecza aby przyjąć w skórze spadające
z nieba
najsmuklejsze szkło witraża w powiekę z ołowiu
wtedy słońce chwyta nas za wspólny węzeł szyj i krótko
na błysku
odcina od zapaści koloru wyżej tchu przegryza dwie
pieczęcie
z hakami na linach i nam w żebra wbija inną stronę
wiatru
też zębami jest tym co z szaleństwa włosy sobie wyrywa
z gniazdem własnych ptaków jednoręcznie bezskrzydła od
siebie
odrzuca śpiew podwójny we wstępującą górę bowiem
drugą rękę
trzyma na wylot ostrza w obronie jak gdyby na znaku
niewracania
Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/80
Ta strona została przepisana.
kopia artystyczna