wińskiego do malarzy «najmłodszych». Wobec podobnych zagadnień, które stawiał sobie Ślewiński i które często szczęśliwie rozwiązywał, nie mogło być mowy o efekciarstwie i pozie w jego sztuce. Dlatego też jego sztuka zrozumiana naprawdę może być dopiero teraz, gdy się ma przed sobą całość dzieła jego pracy, wiedzy i trudu.
Początek wielkiej wojny (r. 1914) zastał Ślewińskiego w Bretanji w Doëlan. Skołatany i zmęczony, siedział w pustkowiu bretońskiem, a śmierć zaczęła się zwolna zbliżać ku niemu. Jak opowiada o nim malarz, Tadeusz Makowski, przyjaciel i gość państwa Ślewińskich w Doëlan, w owym czasie smutek i myśl o śmierci obsiadły głowę starego mistrza.
Z dnia na dzień wzrastało zdenerwowanie i przygnębienie. Tymczasem gdzieś daleko ziemia trzęsła się, a nocami, niebem ponad Francją, biegło na wschód «czterech jeźdźców Apokalipsy».
Jak zła «ćma» obejmuje jesienią śnieżne szczyty Tatr — tak smutek i beznadzieja obejmowały głowę starca.
Aż wreszcie choroba uderzyła w niego silnym atakiem. Musiał wyjechać do Paryża leczyć się. Umieszczono go w jednym ze szpitali pod Paryżem, gdzie opiekowała się nim żona i serdeczny jego przyjaciel-lekarz, Francuz, dr Queyrat. Po długich miesiącach męczarni i walki z nieuleczalną chorobą — umarł Ślewiński dnia 24 marca 1918 r. Pogrzeb odbył się w Paryżu.
Przytoczę tutaj kilka słów prostych i pięknych z pamiętnika malarza T. Makowskiego o pogrzebie Ślewińskiego:
— «Umarł biedny Ślewiński. Byłem na jego pogrzebie, zwłoki wyprowadzono z kościoła St. Anne przy ul. Tolbiac, gdzie zebrało się nieliczne grono jego