Strona:U Chińczyków.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

wemi lampionami w rękach, odprowadził ich aż do ganku ambasady.

III.

Po pewnym czasie pan Brown i William udali się do nadmorskiego miasta, Kantonu. Droga prowadziła przez rozległe łany, zasiane ryżem.
William przekonał się naocznie, że Chińczycy są bardzo pracowici. Wkładali bowiem dużo trudu, żeby nieurodzajny kamienisty grunt uczynić żyznym. Miejsca, gdzie ryż już powschodził, zalewali wodą, sprowadzaną z pobliskich rzek i potoków, w drewnianych kubłach, przywiązanych do długiej liny, obracającej się na dwóch olbrzymich kołach. Jest to bardzo żmudna praca, lecz przynosi rolnikom znaczne korzyści.
Minąwszy ryżowe pola, nasi podróżni przejeżdżali wśród sadów bambusowych, w których wybujały wysokie kolankowate łodygi, okryte wąskiemi listkami.
— Ta roślina — zauważył pan Brown — oddaje Chińczykom wielkie korzyści i nieocenione usługi. Bambusowych łodyg używają tutaj do urządzania tam wodnych, na płoty i do budowy domków. Z włókien bambusa wyrabiają sita i maty; z cieńszych gałęzi — instrumenty muzyczne, z kolanek — rozmaite naczynia, z najcieńszych zaś łozinek — laski i kojce dla ptactwa domowego. Nie dość na tem, z bambusu wyrabiają bardzo ładny papier, na którym Chińczycy piszą małemi pendzelkami, maczanemi w czarnym tuszu.
Podróżni przez całą drogę podziwiali pracowitość Chińczyków, ich czyste miasteczka i gospody.
Nareszcie przybyli do Kantonu. To dziwne