ślady zniszczenia, sprawionego przez groźną trąbę powietrzną. Na ulicach leżały porozrzucane rozmaite szyldy sklepowe, lampjony, porujnowane kramy. Niektóre domki tak były uszkodzone, że groziły zawaleniem. Rozkołysana wichrem woda w rzece garbiła się od wielkich fal, zalewających brzegi. Wiele czółen roztrzaskało się, a rodziny, mieszkające na nich, poginęły lub, zdoławszy uratować życie, zostały nędzarzami.
Groźny tajfun pozbawił całkowitego mienia wielu rolników; pola, sady, plantacje ryżu były doszczętnie zniszczone. W sadach owocowych wiele drzew leżało powyrywanych z korzeniami.
Wróciwszy do Pekinu, William zajął się pracą biurową, w wolnych zaś chwilach czytywał pożyczoną od Browna bardzo zajmującą książkę, w której szczegółowo była opisana historja Chin i rozmaite obyczaje Chińczyków, panujące w owych czasach. Z tego dzieła William dowiedział się, że cesarz chiński jest uważany przez naród za pośrednika między bogami i ludem. Z tej przyczyny lud otacza go najwyższą czcią i obdarza najwznioślejszemi tytułami.
Na urzędowych papierach zwą cesarza Hwang-Ti albo Hwang-Sang, co znaczy najmiłościwszy pan. Prócz tego cesarza zwie się jeszcze Tien-Tse, czyli syn niebios lub Tang-Kiu-Fohi — to jest Budda (bóg) dzisiejszego dnia.
Dworzanie witają go okrzykiem Wan-Sai-Jeb — panie dziesięciu tysięcy lat! Cesarz zaś mówi o sobie „szeu“, czyli my albo kwa-jim, czyli książę, pan.
Wszechmocny władca Chin jest głową kościoła, panem całego państwa. Ma władzę życia