a William, polubiwszy Hi-funga, zaczął go uczyć czytać i pisać po angielsku.
Pewnego razu wziął go z sobą na zwykłą przechadzkę po mieście. Skromny Hi-fung postępował ztyłu za Williamem, wreszcie na usilne nalegania swego pana zrównał się z nim i zaczął mu opowiadać wiele szczegółów z życia Chińczyków.
Przechadzali się po mieście, wreszcie wyszli na brzeg rzeki.
Hi-fung, chcąc się lepiej przypatrzeć tysiącom małych rybek, żerujących przy brzegach rzeki, stanął na stromym w tem miejscu brzegu.
Wtem obsunęła mu się noga: krzyknął i zaczął się staczać do rzeki. Napróżno chwytał się wystających kamieni i korzeni nadbrzeżnych krzaków, które się łamały pod palcami jego dłoni. Jeszcze raz wydał rozpaczny krzyk i wpadł do wody.
Fale się rozprysnęły i zawarły nad głową ofiary.
William zdrętwiał z przerażenia, a przechodnie, świadkowie wypadku poszli dalej obojętni, nie myśląc wcale o ratowaniu biedaka. W zabobonności swej sądzą, że gdy człowiek tonie, jego zły duch unosi nad powierzchnią wody i czyha na tych, co ratują tonącego, chwyta ich za włosy i wciąga w głębiny rzeki.
Nieszczęśliwym trafem wpobliżu nie było żadnego czółna.
Po chwili Hi-fung wynurzył się z głębin, wyciągnął ręce do góry i borykał się ze śmiercią.
William, ochłonąwszy z przerażenia, postanowił ratować biednego Chińczyka.
Szybko zdjął z siebie ubranie i buty i skoczył do wody.
W tej samej chwili Hi-fung znów się ukazał na powierzchni rzeki.
Strona:U Chińczyków.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.