Strona:U Chińczyków.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzielny William, dopłynąwszy do tonącego, schwycił go za warkocz i zaczął płynąć do brzegu.
Ponieważ w tem miejscu brzeg był skalisty i stromy, William popłynął dalej i dostał się szczęśliwie na ląd, wlokąc za sobą nieprzytomnego Hi-funga.
Otoczyła ich ciekawa gawiedź i głośno wychwalała śmiały czyn dzielnego cudzoziemca. Lecz William, nie zwracając na nich żadnej uwagi, zajął się ratowaniem towarzysza. Położył go na brzegu, twarzą do ziemi, żeby ułatwić wycieknięcie wody z płuc; potem zaczął rozcierać jego ciało w celu przywrócenia prawidłowego krążenia krwi.
Po kwadransie Hi-fung odzyskał przytomność, otworzył oczy i rzekł:
— Gdzie jestem? Co się ze mną stało?
— Wpadłeś do wody, — odparł William — leż spokojnie.
— Kto mię wyratował? — zapytał Hi-fung.
William nie odpowiedział.
Lecz Hi-fung, ujrzawszy, że William jest rozebrany i bielizna jego ocieka wodą, zrozumiał wszystko. Uklęknąwszy przed swym wybawcą, ucałował jego ręce i rzekł:
— Hi-fung dziękuje szlachetnemu panu za jego dobroć. Szlachetny pan z narażeniem życia uratował go od śmierci, Hi-fung będzie błagał bogów, żeby mu pozwolili dożyć tej chwili, w której spłaci dług wdzięczności.
— Powstań, przyjacielu! — odparł William — i nie dziękuj mi za taką drobnostkę.
Podźwignął z ziemi Hi-funga i, przekonawszy się, że młody Chińczyk może już iść o własnych siłach, ruszył do tego miejsca, gdzie zostawił swą odzież.
Ubrawszy się, poszedł z Hi-fungiem do domu.