Obejrzawszy się, ujrzał liczny oddział chińskich żołnierzy, wymachujących nożami i bambusowemi tykami.
— Źle ze mną! — szepnął wystraszony i zaczął uciekać do domu.
Lecz już go spostrzeżono. Kilku żołnierzy z głośnym krzykiem popędziło za nim. Strach przed śmiercią dodawał nogom Williama siły i sprężystości: po pewnym czasie znacznie wyprzedził swych prześladowców.
Nareszcie ujrzał dom konsula i po chwili już stanął przy drzwiach.
— Otwórzcie! — krzyknął z całych sił.
Hi-fung otworzył drzwi, a gdy William wśliznął się do wnętrza, zatarasował wejście.
— Powstanie już wybuchło! — zawołał William, wbiegając do pokoju, gdzie stali państwo Brown przy stole, na którym leżały strzelby, rewolwery i naboje.
Groźny krzyk Chińczyków, rozlegający się przed domem, potwierdził jego słowa.
Konsul zbladł, pani Brownowa dygotała z przerażenia.
— Jesteśmy zgubieni! — szeptała przez łzy.
— Nie traćmy odwagi! — zawołał William. — Będziemy się bronili do ostatniej kropli krwi. — Panie Brown! — dodał. — Bierzcie za broń i stańcie obok mnie przy oknie. Baczność!
Chińczycy śmiało dobijali się do wrót.
Nagle huknęły dwa wystrzały: dwóch Chińczyków padło z jękiem na ziemię. Reszta, przerażona nieoczekiwaną salwą oblegających, cofnęła się o kilkadziesiąt kroków.
Naraz w oddali rozległy się dźwięki trąb. Na rogu ulicy ukazały się setki Chińczyków, niosących na wysokich bambusowych drążkach różno-barwne lampjony.
Strona:U Chińczyków.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.