Strona:U Chińczyków.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cesarz! cesarz! — poczęli wołać powstańcy i rozbiegli się w nieładzie na wszystkie strony.
Ujrzawszy orszak cesarski, nasi znajomi odetchnęli.
— To prawdziwa pomoc w sam czas! — zawołał pan Brown. — Obecnie już niema obawy. Cesarz nie pozwoli, żeby się nam stała krzywda.
Noc upłynęła w zupełnym spokoju. Nazajutrz pan Brown otrzymał depeszę, że angielska flota zarzuciła kotwice w porcie Peczili. Na okrętach znajdowało się tysiąc żołnierzy i kilkanaście dział.
Pan Brown udał się do gubernatora i oznajmił mu, że podczas jego nieobecności chrześcijanie byli narażeni na utratę życia. Ukazawszy mu depeszę, zażądał przykładnego ukarania samowolnych. Wystraszony mandaryn obiecał, że natychmiast uczyni zadość jego żądaniom.
Tego jeszcze dnia pan Brown pojechał z Williamem do nadbrzeżnego miasta, tam wszedł na łódź admiralską i popłynął na okręt, gdzie był bardzo mile przyjęty.
Gubernator chiński tak srogo ukarał powstańców, że ci raz na zawsze wyrzekli się dalszych napadów na chrześcijan.
Państwo Brown jednak i William, zniechęciwszy się do życia w „niebieskiem państwie“, postanowili powrócić do Anglji.
Władza przyjęła ich prośby przychylnie, pan Brown otrzymał w Londynie wysoki urząd. William został jego pomocnikiem.
Bardzo się cieszył, ujrzawszy rodziców, którzy byli niezmiernie radzi, że się doczekali powrotu syna; zdziwili się bardzo, zobaczywszy wraz z nim młodego Chińczyka. Hi-fung bowiem nie chciał opuścić swego pana i przywędrował z nim do Europy.