Strona:U Chińczyków.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Chińczycy przyglądali się Williamowi na ulicy z wielkim podziwem; otoczywszy go ciasnem kołem, wyjmowali z pudeł, zawieszonych przez ramię, bardzo ładne porcelanowe figurki, wyroby z kości słoniowej i zachwalali głośno swój towar. William, zdoławszy się z wielkim trudem uwolnić od ich natarczywych nalegań, zbliżył się do tragarzy, wynajął lektykę i ruszył w niej do nadmorskiego miasta, a potem na wozie, ciągnionym przez cztery bawoły, dostał się do Pekinu i przedstawił się posłowi angielskiemu, panu Brown.
Pan Brown przywitał go bardzo serdecznie, zapoznał ze swoją małżonką, a po obiedzie odprowadził go do mieszkania, które się znajdowało w pobliskim domku.
Jak cały domek, tak i mieszkanie wydało się Williamowi bardzo dziwne: domek miał wygląd jednopiętrowej altanki, zrobionej z grubych pni bambusowego drzewa i przykrytej śpiczastym słomianym dachem.
Do mieszkania prowadziły skrzypiące lekkie schody.
W oknach nie było wcale szyb: przykrywały je maty, czyli grube tkaniny, zrobione z włókien roślinnych.
Podłogę przykrywał bardzo ładny różnobarwny kobierzec; na ścianach wisiało kilka cudacznych obrazków, wyobrażających śmieszne, tłuste ptaki, latające po sinem niebie. Przy ścianach stało kilka bambusowych krzesełek i niski tapczanik, zastępujący łóżko. William urządził swe mieszkanko bardzo wygodnie, a po pewnym czasie, w wolnych od pracy chwilach, zaczął zwiedzać Pekin.
Pekin, czyli „północna stolica“, położony jest niedaleko od wzgórz Junglińskich. Otacza go olbrzymi mur, trwający od wieków, zbudowany on-