Siedzi — schylony nad szeregiem cyfer —
Wciąż macza pióro — garbi się — i pisze...
W kącie mu cicho śpiewa kaloryfer
I Underwoodu grają mu klawisze...
Z pod jego palców płyną liczb kolumny,
Podobne długiej, wierszowanej strofce...
On kładzie na nich wzrok radosny, dumny,
Gdy zadowoli biura zawiadowcę...
Czasem, podniósłszy wzrok, topi go w oknie,
Tępo na dachy kamienic spoziera,
Zaklnie — lub znagła niecierpliwie cmoknie:
Suma za wielka wyszła o trzy zera!
O poemacie dyskontów, odsetków!
Już ksiąg dwanaście ubrałeś w floresy,
Co kwitną niby zboża wśród poletków —
I dają plony do bankiera kiesy!
Za oknem swarzą się świegoty wróbli,
Wiosnę gdzieś w dali obwieszcza natura!...
Gdybyż mieć konto — choć na tysiąc rubli,
Lub gdybyż urlop zechciał dać szef biura!...
1921
Strona:Ulicą i drogą.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.