W piękny raj cinquecenta, co błogo oddychał
Harmonją smukłych linij i korynckich wolut,
Jak w szóstym dniu stworzenia wszedł człowiek-wielkolud
Który miał archanielskie miano: Anioł Michał.
I pełen buntowniczej, szalonej odwagi,
Nie dbając, co niebiosa na zbrodnię powiedzą,
Zerwał jabłko edeńskie, co zwało się: Wiedzą.
Błysk gromu! — i obaczył człowiek, że jest nagi.
I obaczył swe lędźwie i rozrosłe mięśnie;
W pracy i w walce ujrzał wieczne swoje cele,
Więc przygiął się i w całem rozprężył się ciele
I twarz mu się w boleści skurczyła nieszczęśnie.
Szarpnął się — a poczuwszy ten samsoński zamach,
Wybiegły oderwane przemocą od ściany
Kolumny — pokręcone niby wąż miedziany —
I stanęły, by czuwać przy potężnych bramach,
Jak dłoń Boża, spoczęła na dachów wierzchołki
Kopuła, co w niebiosa hardo — hen — się spiętrza...
Niby wspomnienie raju, figlarne aniołki,
Ku wyschłym pokutnikom spoglądają z wnętrza.
1922
Strona:Ulicą i drogą.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.