Gdyśmy szli lasu skrajem, wzdłuż poręby,
Byliśmy z sobą i ze słońcem sami,
Zgóry patrzyły na nas stare dęby
I dobrotliwie kiwały głowami.
Patrzyły na nas krzywe, smagłe sosny
I jedna drugej[1] — niby kuma kumie —
Złośliwy jakiś koncept czy zazdrosny,
Chyląc się, w cichym podawała szumie.
„Kuku!“ — wołały z lasu kukułeczki —
Dokądże, dokąd? czyście państwo głusi?“...
Szliśmy wprost siebie — śladem leśnej steczki —
Wierząc, że ona gdzieś prowadzić musi.
Pod stopą zrzędnie nam trzeszczał chróst łomki,
Krzak jakiś kłaniał się — niby w podzięce —
I uśmiechały się do nas poziomki
Słodkie, rumiane, jak usta dziewczęce.
Wiatr targał liście ciepłemi podmuchy,
Na głowy nasze rzucał cieniów plamy.
Zając nadstawiał czujnie długie słuchy,
Snać chcąc podsłuchać, o czem rozmawiamy.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – drugiej.