Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S2 Ł3 C1.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

widziałem już, co uczynili Borek i Sawicki, ponieważ w tej chwili przestąpiłem próg kuchni i stanąłem przy kotle z zupą.
Kucharze wojskowi, to weseli chłopcy, z dużem poczuciem humoru. Pogardliwa żartobliwość, z jaką wydają zgłodniałym rekrutom jadło, upokarza bardzo, człowiek się wtedy robi taki mały, maleńki. Mają swoje kawały, te byki w białych fartuchach. Prawdopodobnie chodzi im o pośpiech, bo nalewają tak gorącą zupę, żeby trochę po palcach pociekło. Kawałkiem mięsa tak łupią w kaszę, że człowiek znajduje się przez chwilę w aureoli bryzgów z kaszy. Podszedłem do wydzielającego z lękiem, z przymrużonemi oczami i wyciągniętemi rękami, jakgdybym chciał mu oddać menażki i zaraz wiać. Plupp — zupa, pupp — kasza, pacc — mięso! Jestem gotów, mogę sobie pójść do jakiego kąta i zeżreć wszystko jak pies, bylebym później nie zapomniał wyczyścić munduru z plam. Wychodzę na dwór z wzniesionemi dogóry naczyniami, jak pogański kapłan z objatą albo kelner od Ritza. Siadam sobie pod ścianą na jakiejś belce, usadawiam jedzenie między rozkraczonemi nogami i jem. Jest niewygodnie, zręczny Sawicki dał mi przyciasny mundur, wszędzie mnie uciska. A niech tam, rozepnę kołnierz. Zupa niezła, kaszę także zjeść można jak się jest głodnym, ale na mięso toby mi musieli dać ze trzy dni czasu, żebym mógł je poszarpać na drobne cząsteczki i jako tako przełknąć. Ale wojsko, to przecież nie knajpa, gdzie można wykrzywić gębę i powiedzieć do kelnera: „Zamień mi to pan na wątróbkę sauté, a jak nie,