KRZYK TANTALA.
W mękach wieczystych, żyw, a jednak w grobie,
Już dłużej wytrwać nie mogę bez krzyku;
Hańba ci, Zeusie! hańba wam, bogowie!
Ogień mam w łonie, jad trucizn w języku
I chciałbym spalić i zniszczyć w tej dobie
Niebo i ziemię, zmieniając w pustkowie
Cały wasz Olimp, o mściwi bogowie!...
Ach, czyliż mogą być szczersze katusze
Po nad katusze głodu i pragnienia?
Ziąb krew mi ścina, żar wnętrzności pali,
W mózgu wre burza; na struchlałą duszę
Idą już, zda się, zimne śmierci tchnienia;
Gdy wtem ockniona, jak gdyby ze stali
Była hartownej, znów rwie się i żali.
Rwie się i żali nie tego, że kona,
Skonać nie mogąc, lecz że jej wydarto
Najdroższe skarby: jasny strop błękitu,
Woń pól jej mleko matczynego łona,
Wód jasnych zdroje!.. A chociaż nie warto
Żyć na tej ziemi bez słońca i świtu,
Żyć jednak muszę. Wśród śmiechu i zgrzytu
Dzikich najgrawań się z mojej niedoli,
Które tu słyszę w tym strasznym Erebie,
Ze wszystkich męczarń, jakie tu przechodzę,
Ta mnie najbardziej dojmuje i boli!
Jak śmiesz więc, Zeusie, chcieć, abym do ciebie
Nie wznosił dłoni w rozpaczy i trwodze,
Pytając: za co mnie karzesz tak srodze?...