Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/373

Ta strona została przepisana.

Dziady nasze, Lirniki, stron tych augury,
Którym wicher kudłatą rozgartywa brodę,
A sznur na biodrach ściąga płótno białej szaty,
Drewianie, Lachy, Serby, Bohemi, Kroaty...

— Amen, wstają, wstają stare dumy.
— No, idźmy... Juljusz Słowacki niech żyje! Pamiętasz u księdza Glinki piliśmy zdrowie Kura i Tęsknoty; ty się mażesz, a ja pieję.

Bo pieśni wieszczów są tak w narodzie,
Jako w człowieku silne serca bicie.

Napij się wyczynu żytniego i zakąś przysuchy, rzecz błoga i uzdrawiająca, jak mówi Dziekan (Dziekoński)[1] do siebie.
— Gól.
Po godzinie drogi dobrym krokiem stanęliśmy na miejscu, na którem wznosi się czarna skała, otoczona sosnami. Otóż i Ucho Czertowskie, na którem żadne imię śmiertelne się nie zapisało.
Otwór z boku, zwany uchem, był zda się ze strony, po której stawali starzy Słowianie, wypowiadając żądania swoje, albo zagadując o los, jaki czeka pokolenie, śpieszące do boju, na które siedzący w podziemiu Żerca, kapłan odpowiadał, kamienie zaś w pobliżu znajdujące się, podłużne, na których znajdują się wydziobane serca z rowkami do wsiąkania krwi w ziemię, widocznie służyły do ofiar.
— A co? niewarto było ściągać? Zda mi się widzieć złotowłosego Giermana, jak go tu do tego kamyczka taszczą... Bracie, zaśpiewajmy chór Druwidów i zatoczmy kołem — tu chwycił się za głowę — co za wyborny pomysł, zapalimy sobótkę ku czci starych bogów i starej wiary.

Głód, powietrze, ogień, woda
I wszelaka zła pogoda
Będzie temu, ktoby starą
Ojców swoich gardził wiarą[2]

Juljusz Słowacki, Mickiewicz, Berwa, Bielowski, Lelewel, Szafarzyk i my, dwaj pacholiki, tobie, stary czarny Boże, gnębicielu Niemców, i drugiemu bożkowi Flinsowi, który z nich jednego co roku regularnie sobie na dno Elby zabiera, zapalamy dziękczynną sobótkę — i dalejże zbierać gałęzie a na kupę układać i otóż suche jak pieprz palić się poczynają.
„Głód, powietrze, ogień woda...” — zaczynam i ja zawodzić, kiedy nagle zapala się tuż stojąca sosna smolna i ogromny płomień a dym wali w górę.

Tu, o czytelniku, jeżeliś kiedy wątpił o zgodzie dwóch literatów, zadziwiłbyś się, jak jedno spojrzenie wystarczyło, żeby się porozumieć i zdecydować: będzie źle... no, i zamiast improwizacji, którąśmy wygłaszać zamierzali, urządzamy odwrót, jakiego żaden Ksenofont, ani Mahomet nie pomyślał. Krzyki: a hu! a hu! pastuchów, i ryk bydła poczęły się rozlegać nad naszemi głowami.

  1. Józef Dziekoński, od którego przybycia z Dorpatu rozpoczęło się owo burszowstwo literackie, niewłaściwie nazwane Cyganerją.
  2. Berwińskiego Ryszarda.