Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/445

Ta strona została przepisana.

Nie, stokroć nie!
A jednak pracować musi; ziemia zpod nóg jej się usunęła, nie ma gdzie złożyć głowy, a każdy kęs chleba bez pracy byłby żebraczym.
Wychowywana na królową, nie będzie niewolnicą nędzy. Nikt inaczej nie poda jej dłoni, nie uchyli z szacunkiem skroni.
Młodą jest, ma siły.
To jej jedyne bogactwo.
Nad siłą materji, ciała, góruje w niej jakaś inna: to duch. On każe jej szukać wiedzy wśród owej księgi, którą zasłaniano przed nią w dzieciństwie księgi żyjącego świata. Ona stać się musi pożyteczną jego jednostką, jako wszelkie krzątające się około swego bytu stworzenie. Lecz byt jej to nietylko dach nad głową i kęs chleba, nietylko potrzeby jej zewnętrznej powłoki; duch jej pragnie stokroć innych, takich, któremi mogłaby badać i przenikać nieznane jej a otaczające ją zewsząd zjawiska, jak również swoje własne „ja“, które rwie się na wyżyny tak dla niej niedościgłe. Nie, praca nie będzie dla niej niewolą i skazaniem: owszem, ona będzie jej wyzwoleniem.
Karty drukowane, które budziły w niej wstręt niegdyś, stanęły teraz szeregiem czarnym, po których muskały świetlane barwy. Utkwiły one w jej mózgu zagadką i dziś, przewiercając go na wskroś, domagają się rozjaśnienia.
Zagadki te, zestawione ze światem żyjącym, powinny jej dać wskazówkę pracy.
— Rozwikłam tę zagadkę — zawołała.
Wszak mała ptaszyna budując sobie gniazdko, wkłada w tę pracę całą swoję umiejętność; ja, budując sobie przyszłość, powinnam poruszyć wszystkie zakątki myśli moich i skierować je do jedynego celu.
— Nie chcę być niewolnicą pracy, lecz jej królową.
I myśl koniecznością rozbudzona, coraz więcej rozwijać się poczęła i kierowana siłą woli, dążyła do światła. Zastanowiła się więc nad tem, co widziała ongi, nad czarnemi znakami w księgach i nad teraźniejszością, która prądem szybkim porywała ją za sobą.
Droga ciemna stawała się jej coraz jaśniejszą, własną myślą rozświetlała ją sobie i innym, wskazując cały szereg prac, po które należało wyciągnąć nieprzywykłe do tego dłonie.
I odtąd znikać poczęły „panny i panie“, na miejscu ich wyrosła kobieta-człowiek, świadomie pracą dążący do celu. Znikł wprawdzie ołtarz pogańskiego bożyszcza, jaki dla niej stawiano, spadła z jej czoła fałszywa korona królowej, lecz praca postawiła ją na piedestale doskonałej cząstki społeczeństwa i skroń jej otoczyła szlachetną aureolą.

Warszawa.Zuzanna Morawska.





433