Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/447

Ta strona została przepisana.

do nocy się śmiała. To też za nią wszyscy szaleli i pieścili: mama, wujcio, niańka, służba, jednem słowem: wszyscy, odemnie zaś odwracano się ze wstrętem.
Ojca widywaliśmy rzadko. Był przedsiębiorcą i ciągle na roboty wyjeżdżał, wpadał na parę dni do Warszawy, cały dzień za interesami biegał i ledwie miał czas popieścić się z moją drugą mamą i z małą Janką. Ze mną nie pieścił się nigdy. Spytał nauczyciela: czy robię postępy, czy zdam egzamin, wypytał mamę o moje sprawowanie, a otrzymawszy zewsząd niekorzystną wiadomość, kiwał głową i smutnie odwracał się odemnie.
— Kara boska... — szeptał — a mnie serce się rwało.
Chciałem przyrzec poprawę, prosić ojca, aby mnie trochę popieścił, czasem zabrał z sobą na przejażdżkę, bo te moje spacery z nauczycielem tak szalenie były nudne! a Janka opowiadała cuda o przejażdżkach z tatusiem i mamusią; lecz cóż, kiedy nie miałem odwagi.
Dawniej, gdy moja prawdziwa mama żyła, miałem bardzo dużo zabawek. Ale z czasem jedne się połamały, drugie pozabierała Janka, inne mię bawić przestały. O tej porze jakoś nic już nie miałem, oprócz paru książeczek z powiastkami.
Miałem też jednę, jedyną istotę na świecie, która mnie całem sercem kochała. Był to duży, czarny terre-neuve ze ślicznemi łagodnemi oczami, z jedwabnym falującym się włosem, Miro zwany. Był to pies mojej prawdziwej mamy, jej wychowanek i ulubieniec. Rzecz dziwna! on jeden wolał mnie, niż moję siostrzyczkę, a nawet jej nie lubił zupełnie... Gdy mu przynosiła ciastka, nie chciał ich nawet skosztować, a z mojej ręki tak smacznie zjadał kawałek suchego chleba, od obiadu schowany! Nie chciał się też nigdy z nią bawić.
Nie ugryzł jej ani razu, ale gdy go zaczepiała, figlując i dokazując, Miro obojętnie zwijał się w kłębek na swym dywaniku, zamykał oczy i udawał, że śpi.
Mama chciała Jankę fotografować razem z Mirem.
Rzeczywiście ślicznie wyglądała nasza jasnowłosa dziewczynka, biała i różowa, w białe koronki spowita, na ogromnym czarnym psie, obejmująca jego szyję rączkami. Ale cóż, kiedy Miro żadnym sposobem nie chciał pojechać, a gdy go siłą do karety wsadzono, u fotografa nie chciał się położyć, tylko wyszukał drzwi otwarte i pędem powrócił do mnie. Musiała mama drugi raz pojechać i mnie zabrać ze sobą. Wtedy wszystko poszło jak z płatka. Na mój rozkaz Miro ułożył się, jak chciał fotograf, pozwolił się objąć Jance za szyję, trzymał głowę, jak mu kazano, i fotografja wyszła doskonale. Ale też od tej chwili wujcio znienawidził Mira, i to było pierwszym początkiem nieszczęścia.
Od tej pory też Miro zawsze przeszkadzał. Choć spokojnie, nie podnosząc głowy, leżał zawsze na tym samym dywaniku, zawsze wujcio musiał przejść koło niego, spędzić go, lub uderzyć. Już teraz psu nie było wolno przy herbacie wieczornej koło mego krzesła stanąć i czekać, aż się z nim podzielę bułką, rozmoczoną w mleku, szynką, serdelkiem. Wujcio krzywo nawet patrzył, gdy ja coś przy herbacie brałem dla Mira; mówił, że pies się bałamuci, że go lepiej w kuchni kazać nakarmić. Cóż, kiedy Mirowi nie smakowało nic, jeśli ja mu tego nie podałem.
Widziałem, że to wujcia drażni i zrozumiałem dlaczego. Zazdrosny był, zazdrosny nawet o psa, co mnie kochał. Dlatego, że mnie sam nie lubił, chciał aby wszystko, co żyje, usuwało się odemnie... O jakże mnie to oburzyło!

Mogłem być brzydki, wstrętny — mówili mi to w domu wszyscy, a okazywali bardziej jeszcze; więc dobrze, niechaj się mnie brzydzą. I ja też nie gar-

435