Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/453

Ta strona została przepisana.

— Niczego, rzeczywiście; kwestja postawiona nadzwyczaj jasno. Choć pani nie wymienia właściwie przyczyn, dla których z rozmowy takiej mają być wykluczone wykrzykniki i klękania?
— Bo w błąd wprowadzają. Niech pan sam powie, czy my kiedykolwiek w późniejszem życiu widujemy panów na klęczkach? dlaczego zaraz w pierwszej chwili łudzić nas?
— Pani, jak widzę, postanowiła nie dać się już złudzić?
Klara uśmiechnęła się trochę gorzko.
— Nie moja wina... jeśli pan chce wzdychać na temat miłości, wspominając woń róż, śpiew słowików, błękit nieba i wszystkie dekoracje zużywane i nicowane przez poetów, to nie trzeba się z tą rozmową udawać do byłej rozwódki, a dziś wdowy, dla której „Veni Creator“ nie jest już znakiem zapytania, sięgającym gdzieś w siódme niebo.
Umilkła; blade zazwyczaj jej policzki zarumieniły się żywo i usta drżały, gdy domawiała ostatnich słów, siląc się na głos swobodny.
On nie odwracał od niej spojrzenia i ręka jego wyciągnęła się mimowolnie, jakby chciał ująć i utulić w ciepłym uścisku te drobne paluszki, szarpiące tak niespokojnie złoty brelok bransoletki.
— Pani pamięta jeszcze? — szepnął nieśmiało, ale tak jakoś chciwie, jak gdyby wszystkiemi siłami duszy pragnął wyrwać jej z serca szczerą, prawdziwą odpowiedź na te dwa słowa.
Klara dumnie podniosła główkę i lekceważący uśmiech powrócił znowu na jej usta.
— Pamiętam — cóż z tego? Niechże pan tylko nie poczuwa się do obowiązku ubolewania nademną. Pamiętam, bo nie w mocy mojej zapomnieć, bo mam pamięć taką doskonałą, że wszystkie daty z wojen perskich i punickich tkwią w niej jak przybite ćwiekami; tembardziej więc historja mego własnego życia nie chce „zatonąć w zapomnienia fali“, ale zaręczam panu, że mi z tem bardzo dobrze.
— Tak dobrze, że nie zgodziłaby się pani na żadną zmianę?
— O czem pan chce mówić?
— O drugiem zamążpójściu.
— Ja... nie rozumiem pana.
Nie rozumiała, ale jednak żywy rumieniec oblał jej twarz i w oczach, zamiast wiekuistego uśmiechu, zjawiła się iskierka jakaś, jeszcze drżąca, zamglona, ale rzucająca na całą twarz czarujący odblask wzruszenia i niepewności.
Zygmunt przez chwilę patrzył na nią w milczeniu i usta otwierał kilkakrotnie, jak gdyby nie wiedział, jakiemi słowami się odezwać; nareszcie przemówił.
— „Wytłómaczę się pani w krótkich słowach: jeżeli odzyskana przed rokiem wolność nie jest pani tak drogą, żebyś się jej wyrzec nie mogła, to oddaj mi pani swą rękę; proszę o nią i obiecuję robić co będzie w mej mocy, ażeby pani nie żałowała tego kroku.
Mówił dość prędko, ale spokojnie; głos jego nie zadrżał ani razu i oczy patrzyły teraz prosto w twarz pani Klary spojrzeniem pewnem i poważnem, bez gorętszych od błysków. A jednak za każdem jego słowem policzki Klary bladły coraz, to mocniej i na czole jej zbierała się chmura gotowa wybuchnąć piorunami gromadzącemi się już jak błyskawice w ciemnych jej źrenicach.

— Moja wolność jest mi rzeczywiście bardzo drogą — odparła gwałtownie — wątpię, ażebym mogła w drugiem małżeństwie znaleść szczęście lub

441