Garnki wprawdzie po dawnemu się tłukły, ale o »państwu Asnyk« nie było tak często mowy. Za to czas zaczął się liczyć w naszej kuchni od całkiem nowej ery.
— O la Boga! — mówiła teraz Urbanowa — a toć ja ten garnek kupiłam w tydzień potem, jak Jasiek był królem! A on już ciecze, choroba!
Albo też:
— Ale gdzie zaś, panienko! Przecie my ten sążeń drzewa zaczęli akurat trzy dni przed tem, nim Jasiek był królem!
A mówiła to z taką powagą, z takiem przekonaniem, jakby królestwo Jaśka było spełnionym faktem[1] politycznym i dało się w ściśle oznaczonych granicach na karcie geograficznej wykazać. Zaczęła też w tym czasie przebąkiwać, że musi Jaśka od Pośpieszyńskiego odebrać, bo »co mu ta po siewstwie«.
Jeszcze i w tem zaszła zmiana, że Urbanowa nie myła teraz króla Heroda sama, ale, szturchnąwszy go na powitanie, nalewała wodę, dawała mu mydło do ręki i kazała samemu sobie »kosierować«[2] — jak mówiła — uszy, twarz, szyję i głowę, tylko, stojąc nad