popełnione w życiu. Ze spokojem ducha oczekiwał śmierci.
Na zegarze więziennym wybiła dwunasta godzina. Rozległ się dzwon obwieszczający godzinę obiadu. Później nieco we drzwiach trzech cel Anieli, Janka i Staśka za wołał merla drewnianym, grubym głosem:
— Do sędziego śledczego!
W kilka minut po tym wszyscy trzej stali, odgrodzeni od siebie, w długim, ponurym korytarzu więziennym. Jeden nie wiedział nic o drugim. Twarzą do ściany stali w zupełnym odosobnieniu, oczekując na chwilę wpuszczenia ich do gabinetu sędziego śledczego.
Pierwszy został wezwany Stasiek Lipa.
— Siadajcie — rzekł mu łagodnie na powitanie sędzia śledczy, podsuwając mu krzesło. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Stasiek Lipa ciężko westchnął. Na gładko ogolonej twarzy sędziego śledczego ukazał się uśmiech zadowolenia.
— Pan jest chory?
Lipa nic nie odpowiedział. Lekki uśmieszek ironii przewinął się wkoło jego ust. Ale wnet zaczął go dusić meczący kaszel, który rozrywał serce na strzępy.
Sędzia śledczy naprędce napełnił szklankę wodą z karafki, stojącej na stole i podał ją Lipie.
— Proszę, niech pan pije, przyniesie to patiu ulgę...
— Dziękuję, już się lepiej czuję.
Obaj spojrzeli na siebie. Sędzia śledczy manipulował coś w aktach, jakby szukał wstępu do rozmowy i badania, do którego już musiał przystąpić. Zależało mu, widać na tym, by odbyło się ono w nastroju odpowiednim i niedenerwującym...
— Jak dawno chorujecie na serce?
— Panie sędzio, lepiej będzie gdy pan natychmiast przystąpi do sprawy — rzekł Stasiek Lipa, akcentując każde słowo. — Sądzę, że moja choroba sercowa najmniej pana sędziego w tej chwili obchodzi.
Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/130
Ta strona została przepisana.