bem schwycił przeciwnika za gardło, dusząc go z całych sił. Obaj tarzali się na podłodze. Szczupak wił się, jak wąż, by się uwolnić z kleszczy. Rozwydrzony i krwiożerczy Wołkow zwyciężył w końcu.
Szczupak opadł bezsilnie na podłogę. Wołkow me wypuszczał ofiary ze swych szponów, aż się upewnił wreszcie, że w róg nie żyje.
Przez dłuższą chwilę Wołkow przyglądał się zamordowanemu. Szatański uśmiech, triumf nasyconej zemsty, odmalował się na jego twarzy. Nadsłuchiwał, czy nikt nie nadchodzi. Nie miał powodu do obawy. Grube mury nie przepuszczały odgłosów walki. Nawet kilkakrotne okrzyki Szczupaka nie przedostały się poprzez ściany.
Wszak mury te były specjalnie na ten cel skonstruowane: to, co się działo w tym pokoju, nie mogło wychodzić po za jego ściany.
I teraz ściany te wypełniły swe zadanie. Nikt nie słyszał, co tu zaszło. Zresztą, była późna pora. Biura nie były czynne. Agent, który sprawował dyżur, znajdował się daleko w oficynie i w żaden sposób nie mógł usłyszeć, co się dzieje na czwartym piętrze w narożnym pokoiku na końcu długiego korytarza, gdzie urzędował naczelny komisarz.
Wołkow przyłożył ucho do piersi Szczupaka. Palce wygięły się. niby szpony, gotowe znów schwycić Szczupaka za gardło.
Ofiara jego nie dawała najmniejszej oznaki życia.
Szczupak leżał twarzą zwrócony do sufitu Oczy wylazły mu z orbit. Z ust sączył się wąski strumyk krwi.
Wołkow przeszukał kieszenie zamordowanego, wyjął klucz i przewertował biurko. W pewnej chwili wzrok jego zatrzymał się na dokumencie, na którym przeczytał swoje nazwisko.
— Mam! — zawołał zadowolony.
Wołkow nie mógł się nadziwić na widok tego, co dojrzał.
Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/178
Ta strona została przepisana.