— Widzę ich!.. Idą! Idą! Mamo! Mamo! Michał! Michał!..
— Dziecko moje, dziecko moje, — rozpaczała chora matka, nie wiedząc co począć ze sobą i z synem.
Naraz otworzyły się drzwi. Służąca wystraszona, potargana, nawpół naga, ukazała się na progu.
— Zadzwoń na lekarza. Syn dostał ataku — rozkazała chora.
— Nie trzeba doktora, nie! Zadzwońcie na policję. Szczupak! Szczupak!.. Słyszysz!?
— Proszę panią, co mam robić.. — wołała służąca.
— Chcesz wiedzieć, co masz robić? — roześmiał się Wołkow. — Zaraz! Wszystko ci wyjaśnię. Zbliż się do mnie..
Służąca przerażona, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Matka powoli zaczęła się posuwać w stronę telefonu, by wezwać pogotowie.
— Nie ruszaj się z miejsca! — zagroził matce pięścią. — Oddaj twój portfel z pieniędzmi, który ukrywasz pod poduszką. Oddaj. Chcę się podzielić z Michałem...? Z moim bratem!..
Nie ruszał się jednak z miejsca. Wyciągnął ręce przed siebie, jak człowiek, który chce się rzucić na kogoś i boi się jednocześnie stracić równowagę. Chwiał się na nogach; na ustach wystąpiła piana. Tępym wzrokiem wpatrzony był w sufit.
Matka z przerażenia osunęła się na najbliżej stojące krzesło. Przyglądała się niesamowitemu wyrazowi syna. Była śmiertelnie blada. Drżała, jak w febrze. Wiedziała, że musi coś przedsięwziąć. Zbliżyła się do Wołkowa chwiejnym krokiem.
— Synku, co ci jest? Lękam się o ciebie.. To ja, twoja matka..
Rozpłakała się. Służąca, która lekko uchyliła drzwi, by zajrzeć, co się dzieje wybuchnęła histerycznym płaczem.
Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/193
Ta strona została przepisana.