Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/31

Ta strona została przepisana.

— Co w tym dziwnego? Alboż jestem brzydką kobietą?...
— O, nie! Tego bym nie powiedział. Przeciwnie, pani uroda jest odurzająca, ale pani rozumie: on — komisarz policji, a pani — no, przecież, pani sama przyznała tu, że należy do innego świata.
— Czy mogę z panem mówić otwarcie i bez ogródek, panie komisarzu?
— To jest moim najgorętszym życzeniem. Proszę być ze mną szczera. Wszak pand mi uratowała życie.
Komisarz Szczupak uśmiechnął się i przysunął bliżej do rozmówczyni.
— Wołkow — cedziła teraz „zimna kokota“ każde słowo — chciał uczynić ze mnie swoją nałożnicę. No, podkochiwał się we mnie.
— A pani była względem niego obojętna?
— Gdy się kocha złodzieja, nie można jednocześnie być kochanką komisarza policji. Pan komisarz przecież mówił teraz o innym świece...

— Czy wolno panią zapytać o to, kto był pani przyjacielem z pośród ludzi nocy?
— Klawy Janek. Jego prawdziwie kochałam!
— A teraz?
— Teraz — „zimna kokota“ zacisnęła ze złością swoje piąstki — jestem zaciętszym jego wrogiem od was, wszystkich policjantów. Najpiękniejszym dniem w moim życiu będzie ten, kiedy Janek zawiśnie na szubienicy.
Szczupak przeniknął ją spojrzeniem, jakby chciał sprawdzać, czy czasem nie gra komedii.
— Rozumiem teraz dlaczego pani do mnie dzwoniła. Kierowało panią uczucie zemsty. Ale dlaczego naraz chce się pani na nim mścić?
— Zdradził mnie, podły! I nadomiar złego nakazał, bym była Wołkowowi uległa...