cież pan nie jest taki naiwny, by trzeba mu było kisić łopatą do głowy...
— Ma pani rację, po co te komedie? Możemy grać w otwarte karty.
— I ja jestem tego samego zdania. Nie należę do tchórzów.
„Zimna kokota“ wypowiedziała te słowa tak stanowczym tonem, jakby nie należała do ludzi nocy, których można unieszkodliwić każdej chwili.
— Kto mnie uratował krytycznego dnia w piwnicy Bajgełe? — zapytał ironicznie Szczupak.
— Nie ja — puściła przy tym „Zimna kokota“ dym papierosa prosto w twarz Szczupakowi.
— A mnie pani przedtym zapewniała, że to pani mnie uratowała.
— To było przedtym, teraz jest nieistotne — uśmiechała się.
— A w jakiej sprawie pani do mnie dzwoniła pewnej nocy?
— W sprawie, która mi się teraz nie powiodła.
— Pani chciała mnie naciągnąć?
— Tak!... Pragnęłam tego...
— I pani się nie udało?
— Panu także.
— To się jeszcze okaże — uśmiechnął się Szczupak, a twarz jego zdradzała pewność siebie.
— Owszem, pan jest mądry i roztropny wywiadowca.
— A pani mnie miała przedtym za frajera, który da się zwieść?.. Nie należę do tego typu mężczyzn, których kobiety łatwo uwodzą.
— A teraz czy mogę panu zadać kilka pytań z tym, by pan był tak samo szczery ze mną?
— To zależy od rodzaju pytań.
Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/61
Ta strona została przepisana.