nizowała „zimna kokota“. — Pański przełożony kazał suto stół zastawić... Nawet szampan jest tu...
— Dziś nie. Ale chętnie z tobą będę pił w dniu odzyskania przez ciebie wolności po kilkuletnim pobycie w więzieniu — rzekł Andrzejczak zgryźliwie.
— A co ci szkodzi, jeżeli dziś napijemy się? Poco tak długo czekać? A nuż, Bóg da, i nie dożyjesz tej chwili?... — odpłaciła mu się „zimna kokota“.
— Dość tego! — zawołał Szczupak.
— Do aresztu! Naraz stała się rzecz, której nawet doświadczony Andrzejczak nie mógł przewidzieć.
„Zimna kokota“ dobyła nagle małego rewolweru i oddała celny strzał do lampy elektrycznej.. Gabinet zaległy ciemności. W tem drzwi rozwarły się z łoskotem i do gabinetu wdarło się kilka osób. Padło kilka szybko po sobie następujących strzałów.
Gdy Szczupak i Andrzejczak odzyskali równowagę ducha, „zimnej kokoty“ już dawno nie było. Jeszcze brzmiały im w uszach echa jej cynicznego śmiechu.
„Zimna kokota“ umiała sobie dobierać lokale...
Garbusek, „rebe“ złodziejski, któremu przez tyle lat udawało się uniknąć styczności z policją, po uwięzieniu go przez Szczupaka, rozchorował się w celi.
Umieszczono go w separatce w szpitalu więziennym, gdzie mógł się swobodnie oddać rozmyślaniom naci przeszłością. Siły go stopniowo opuszczały. Wiedział, że zbliża się godzina śmierci.
Nie obawiał się śmierci. W ręcz przeciwnie — już oddawna wypatrywał tej chwili, jak zbawienia Ale tu, w więzieniu, nie chciał umrzeć. Na myśl o tym, zimne dreszcze przeszywały jego ciało. Raczej wybrałby śmierć w rynsztoku, na śmietniku, byle na wolności!