drę i usiadł na brzegu łóżka. Oczy jego zabłysły złym ognikami Dopiera teraz sędzia śledczy ujrzał co za potworek krył się pod kołdrą. Instynktownie sędzia cofnął się nieco z krzesłem. Przeraził go widok wychudłego starca-garbuska, pożółkłego na twarzy i posiwiałego. Chory robił nędzne wrażenie. To nie był człowiek, lecz, karyturalna postać, szkielet poruszający się.
Chory żywo poruszał bezdźwięcznie wargami, jakby czynił tajemnicze zaklęcia.
— Nie chciałem was dotknąć — rzekł po chwili sędzia śledczy.
— Rozumiecie sami, że muszę spełnić swój obowiązek, który mi nakazuje zaprotokołowanie waszych zeznań. Przecież nie ja jestem sędzią do wyrokowana kary.
Chory ułożył się z powrotem na łóżku, ciężko oddychając
Sędzia śledczy wyrzekł się pierwotnej myśli, która go tu sprowadziła, gdyż sądził, że ten garbus jest mistrzem symulacji. Teraz żywił dla chorego uczucie litości, nie bacząc na to, że zarzucano mu długi łańcuch różnych przestępstw i zbrodni.
Na myśl o licznych listach gończych policji różnych państw, które miał teraz w swojej teczce, sędziemu śledczemu wzbierało na śmiech. Jak policja międzynarodowa nie mogła sobie uporać z takim człowieczkiem, w dodatku ułomnym. I czy jest do uwierzenia, by tak nędzny człowieczek zdolny był do popełnienia tych przestępstw, które mu zarzucają? Wszak wymacało to odwag: bohaterstwa, siły i wytrwałości?
— Czego pan żąda ode mnie? — wyszeptał chory, wyrywając swoim pytaniem z zadumy sędziego śledczego.
— Chciałbym z panem pomówić.
Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/66
Ta strona została przepisana.