Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

Uczucie miłości ojcowskiej naraz ulotniło się. Stał przed nią wróg, żądny zemsty za doznaną zniewagę, za cudze grzechy...
— Powiedz mi nareszcie czego chcesz! — zawołała Aniela. — Serce mi już pęka!
Stasiek Lipa podszedł do niej, ujął jej głowę w swoje ręce, które mu się trzęsły i wpił się w jej twarz świdrującymi oczyma. Diabelski uśmiech wykrzywił jego usta. Z piersi Anieli wydarł się okrzyk przerażenia:
— Ojcze! Ojcze! Boję się!
— Milcz! Milcz! Bo...
Aniela wyrwała się z jego rąk i przywarła bliska obłędu do ściany. Rękami przysłoniła sobie twarz jakby się spodziewała uderzeń. Była teraz gotowa na najokropniejsze...
— Urodziłaś się bękartem! Nie było ci do twarzy z tym, żeś była córką złodzieja. Ale sądzę, że już było lepiej mieć ojca złodzieja, niż przyjść na świat jako bękart... Jesteś wolna! Możesz jechać, gdzie chcesz. Możesz poślubić Janka! Możesz zostać ulicznicą! Nie obchodzą mnie odtąd twoje koleje losu!
— Kłamiesz! — zawołała Aniela. — Knujesz jakiś kawał złodziejski!
— Cha-cha-cha! — roześmiał się Stasiek Lipa. — Sądziłem, że będziesz zadowolona, a tymczasem zarzucasz mi kłamstwo i podstęp.. Rozumiem cię: nie będziesz miała nikogo, ktoby się troszczył o ciebie i strzegł, abyś nie wpadła w sieci, które ze wszystkich stron nastawia się na tak urodziwą kobietę, jak ty.
— Kiedy dowiedziałeś się o tym?
— To nieważne. Teraz będę mógł swobodnie odetchnąć. Nie będę musiał myśleć o tobie. Wychowałem ciebie. Dbałem. Nawet, gdy przebywałem za kratami więziennymi, myślą i uczuciem byłem przy tobie. Ale teraz to wszystko minęło, jak sen...