Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

rów zewnętrznych nie widać, że jestem twoim dzieckiem? Niejeden chyba ci mówił o tym. Zresztą, jesteś dość rozgarnięty, by samemu to stwierdzić. To źli ludzie chcieli cię unieszczęśliwić, wiedząc, jak bardzo mnie kochasz! Jestem twoim dzieckiem! — zawołała i objęła ojca, obsypując go gorącymi pocałunkami.
Stasiek Lipa, wzruszony odruchem Anieli, głaskał jej włosy, ale jednocześnie jakby ją odsuwał od siebie. Nie rozumiał dlaczego nie chciała się pogodzić z myślą, że nie on jest jej ojcem. Przeciwnie sądził, że to ją ucieszy. Jego myśli bjegly teraz w innym kierunku.
— Kto wie, może naprawdę prowadzą mnie na pasek? — pomyślał teraz w duchu. Zbyt dobrze znał ludzi podziemi, by był wolny od podejrzeń. Wszak w tych sferach plotka i oszczerstwo idzie w parze z „przyjaźnią“. Poczuł teraz do Anieli więcej sympatii, niż przedtem. Czuł się dumny, że walczy ona o to, że on jest jej ojcem, a nie kto inny.
Ale kto mógł wiedzieć o tym, czy Aniela jest „zarobiona“? Wszak przed nikim ze świata podziemnego nie zwierzał się ze swoich przeżyć osobistych.
List który otrzymał nie pochodził od ludzi nocy. Adwokat jego otrzymał polecenie od hrabiny, by pomógł jej w odnalezieniu córki.
W zadumie Stasiek Lipa wyjął z kieszeni list i kilkakrotnie go przeczytał, nie bacząc na to, że Aniela pochłaniała pismo oczyma. W pewnym momencie Aniela nie wytrzymała napięcia nerwowego i wyrwała ojcu pismo...
Litery i słowa wirowały przed jej oczyma. Stasiek Lipa nie spuszczał z niej oka. Śledził za zmianami na jej twarzy, chcąc w ten sposób odczytać jej myśli.
Aniela aczkolwiek kilkakrotnie przeczytała pismo, nie rozumiała o co chodzi. Jej myśli wybiegały daleko poza pokój hotelowy do nieznanej matki...