w swoje sieci podstępne. Była wówczas o wiele młod sza i powabniejsza. Ale mam dość silną wolę i prze ciwstawiłem się jej zakusom. Powinien mi pan być wdzięczny za to, żem go wyzwolił z jej sieci.
— Ależ panie komisarzu! — zawołał Szczu pak. — O czym pan mówi? Nigdy nie łączyły mnie z nią bliższe stosunki. Poza służbowym stosunkiem między nami nic nie było.
— A więc nie chce się pan do tego przyznać?... Zresztą to rzecz pańska. Wiem, że gra pan podwójną rolę. Ona więcej dba o dobro swojej bandy, aniżeli o nasze. A tego panu udowodnię.
— Nie wierzę w to — bronił się niezbyt pew nym głosem Szczupak.
— I ja w wiele rzeczy nie wierzyłem, a jednak siały się one faktem — rzekł Wołkow w zadumaniu, świetnie grając swoją rolę. — Nikt nas tu nie pod słucha i mogę wypowiedzieć moje uwagi bez obawy: teraz wydaje mi się, że ten nędzarz z tobołami, to był nie kto inny, jak herszt bandy Krygier!
Te słowa trafiły w Szczupaka niby kula w mózg. Wołkow nie zdejmował z niego oka i kontynuował swoje wynurzenia:
— My sami popełniamy największe błędy. Po dobne błędy popełniają również przestępcy i dzięki temu dostają się w nasze ręce. Jestem przekonany, że nędzarzem był bądź Krygier osobiście, bądź jego kom pan, albo też ten, który ich uprzedził o naszym przy byciu.
— Konfidentka moja mówiła mi, że to była ko bieta.
— I to nie wykluczone. Nie będę przysięgał, że to ona była ową kobietą. Ale niech mi pan tak powie z ręką na sercu, czy pan czasem sam nie wyrwał sie przed nią słowem o naszych zamysłach?
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/135
Ta strona została skorygowana.