Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

jedyńczo, aż do skutku. Przed panem otwiera się szerokie pole działania — schlebiał Wołkow Szczupakowi.
— Uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy — odparł Szczupak.
— Tylko pod jednym warunkiem: Nie działaj pan na własną rękę. Proszę pana zawsze się mnie przed tym poradzić lub ze mną porozumieć. Oni, przestępcy, idą ręka w rękę i z tego powodu trudno ich wytropić.
— Cóż mam teraz czynić?
— W tej chwili — nic. Idź pan na dobry obiadek, a potem na drzemkę. Jutro z całą energią zabierzemy się do pracy.
— Rozkaz! — wyprostował się Szczupak. — Są dzę, że fakt, iż okazałem się takim pechowcem, pozosta nie tylko nasza tajemnicą.
— Naturalnie — rzekł Wołkow. wyciągając doń po przyjacielsku dłoń, którą Szczupak z wdzięcznością i respektem uścisnął. — Co rozgrywa się wśród przyja ciół, pozostać winno tylko wśród przyjaciół.
— Pan jest bardzo rozsądnym i wyrozumiałym człowiekiem. Nigdy nie zapomnę wyrządzonej mi przy sługi — oświadczył Szczupak.
— Czy zawsze był pan o mnie takiego zdania? — spytał Wołkow, nie zdejmując oka z rozmówcy.
— Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby mnie pan uwolnił od tej odpowiedzi — rzekł błagalnym tonem Szczupak.
— Jest pan tedy wolny. Ale mam wrażenie, że od tej chwili nie żywi pan do mnie antypatii. Zresztą miał pan teraz dowód koleżeńskości.
Rozstali się w serdecznym nastroju.
Gdy drzwi za odchodzącym Szczupakiem się zam knęły, Wołkow zaczął sobie wyrzucać postępowanie:
— Com uczynił? Co teraz będzie? Któżby się mógł spodziewać, że akurat będzie przy sobje miała kolię brylantową?..