Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

— Kto wie, jak skończyli moi wspólnicy? Czy cza sem nie wpadli w ręce policji? — zapytywał siebie w duchu.
Janek nie był zadowolony z interesu, ubitego przez Krygiera z Wolkowem, gdyż podejrzewał ostatniego o dwulicową grę. Zbyt często policja następowała im na pięty. Szczególnie podejrzaną wydawała mu się dzisiejsza obława. Mieli wyjątkowo ważną robotę do wykonania. Nie szło tyle o „zarobek“, ile o wypróbowanie nowej metody pracy przy pomocy wynalazku Krygiera.
Janek poczuł w boku silny ból. Gdy auto wywróciło się, doznał licznych uderzeń. Wówczas ból szybko ustąpił. Teraz ból ten się odezwał. Janek starał się nie myśleć o tym, w nadziei, że dokuczliwe uczucie minie.
Przypomniał sobie Anielę. Tęsknota za nią w tej chwili była tak silna, że gotów był wiele oddać, gdyby mógł choć raz spojrzeć w jej oczy i choć raz przytulić ją do siebie.
— Śmierć wzgardziła mną — pomyślał. — Cóż mam z takiego życia?
Był znużony i ciągnęło go do wygodnego łóżka w ciepłym pokoju. Myśl o niepewnym losie wspólników nie dała mu spokoju. Włożył cieple palto i wyszedł na willę by stamtąd udać się na dworzec kolejowy. Postanowił pojechać do Warszawy i dowiedzieć się, co zaszło z jego kompanami.
W willi natknął się na jedną z wielu pań, które przebywały w tym pensjonacie. Jej przenikliwe spojrzenie zastanowiło go. Pani ta odezwała się:
— Jak widzę, pan lubi odbywać, tak jak ja, samotne spacery zdala od tych pustych głów, których tu nie brak. Gości tu jest wiele, ale ludzi mało.
Wypowiedziała te słowa nawpół ironicznie, nawpół serio. Ale przebijała z jej słów chęć nawiązania znajomości i rozmowy.