— Założymy swego rodzaju „spółkę“. Nieraz ci mówiłem, że byłby z ciebie lepszy złodziej, niż policjant.
Na stole pojawiły się przednie trunki. „Bajgełe“ nalał kieliszki i zawołał:
— Pijemy za pomyślność naszej przyjaźni. Mara nadzieję, że odtąd nie będziesz nas prześladował. Mamy, coprawda, stare porachunki, przyjacielu. Nie tyle ja, ile mój towarzysz, „klawy“ Janek. Pamiętasz chyba jego robotę u hrabiny?...
— Tak, przypominam sobie — wyjąkał Wołkow.
— Przypominasz sobie za tym i ten szczegół, jak podstępem zwabiłeś mnie do taksówki i zawiozłeś do Urzędu Śledczego? Muszę przyznać, że to był dobry pomysł.
Zebranym poprawił się humor. „Bajgełe“ wykorzystał tę okazję, by powtórzyć kolejkę.
— Za zdrowie obecnych! — zawołał „Bajgełe“.
Wołkow siedział jakby przykuty do krzesła.
— Nie zawstydzisz nas, zwrócił się do niego „Bajgełe“: — pij! Nie obawiaj się! Nie otrujesz się! Za życia możesz nam oddać większe usługi, niż po śmierci...
„Bajgełe“ przy tym poklepał przyjaźnie Wołkowa po plecach Wołkow życzył sobie w duchu, by ziemia się pod nim rozstąpiła. Nie mógł już dłużej wytrzymać w ich towarzystwie. Ale bał się zdradzić ze swoich myśli.. Muskał pić z tym towarzystwem. A „Bajgełe“ jako mjstrz ceremonii wznosił toasty to „za zdrowie blatnych“ to „za pomyślność ment które dają się otru“ i t. d.
„Bajgełe“ w pewnym momencie szepnął Wołkowowi na ucho: „Zdejm przyczepione długie wąsy, nie do twarzy ci w nich“. I nie czekając na zgodę
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/16
Ta strona została skorygowana.