Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

Na twarzy Szczupaka ukazał się ironiczny uśmiech, zbladł jednak bardziej, niż przedtem.
Krygier obserwował go przez chwilę, po czym zapytał:
— Czy wiele osób otoczyło nasz dom?
Szczupak kiwnął potakująco głową.
— A co wolisz: zostać przy życiu, czy wtrącić nas do więzienia?
Szczupak nie odpowiedział.
— Zaraz otworzę mu usta — krzyknął Bajgełe.
Krygier odtrącił go w bok.
— Panie komisarzu — zwrócił się doń Krygier poważnym tonem. — Nigdy nie dopuściliśmy, się mordu, jesteśmy dalecy od tego. Ale w obronie wolności popełnię wszystko.
— Wolę was zlikwidować. Nie lękam się śmierci.
— Czyli natychmiast po naszym odejściu podniesiesz alarm?
— Tak.
— Skoro tak, postaramy się już o to, byś nie mógł krzyczeć.
— Nie zdołacie jednak uciec. Cała ulica jest obstawiona moimi ludźmi.
— Pozostaw to nam. Poradzimy sobie..
— A gdzie jest naczelny komisarz Wołkow? — zapytał naraz Bajgełe. — On jest mądrzejszy od ciebie. Nie łaziłby dzikiej bestii do paszczy.
Szczupak nie odpowiedział. Zamierzał wydobyć z siebie donośny okrzyk, by ludzie jego usłyszeli. Zresztą liczył na to, że sami przyjdą mu z pomocą, widząc. że tak długo nie wraca.
Bajgełe zorientował się, co Szczupak ma zamiar uczynić. Więc nie zastanawiając się długo mokrym ręcznikiem zakneblował mu usta...
— Źle ze mną — pomyślał Szczupak. — Ta banda mnie tu zakatrupi.