leźć po tamtej stronie piwnicy i odetchnąć świeżym powietrzem. W duszy podziwiał ludzi nocy i ich postępowanie. W pewnym momencie pomyślał nawet, że, gdyby go teraz puścili na wolność, nie prześladowałby ich wyrządzili mu krzywdy. Nie rezygnował jednak i nie wspomniałby przed nikim o tej przygodzie. Gotów był tak postąpić z wielu względów. Przede wszystkim dlatego, że nie wypadało by mu przyznać się, że w tak głupi sposób dostał się w ich ręce.
Po drugie, chciałby w ten sposób odwdzięczyć się swoim oprawcom za to, że mając go w ręku, nie z myśli dalszego ich tropienia...
Antek, który przez cały czas obserwował Szczupaka, z dziwnym uśmieszkiem na ustach, zbliżył się do Szczupaka i przemówił doń:
— Przepraszam pana, panie komisarzu, ale mam wrażenie, że pan ściska prawą ręką w kieszeni rewolwer. Proszę mi go oddać. Zimna stal w kieszeni zbytnio pana denerwuje. Kto jak kto, ale my się znamy na tym, co to znaczy znaleźć się w cudzym ręku i staczać jednocześnie walkę, czy stosować teror. To paskudne uczucie, nieprawdaż, panie komisarzu?
Szczupak zatopił swój wzrok w twarzy rozmówcy jakby chciał ją dobrze utrwalić w swojej pamięci i odrzekł:
— Byłbym już dawno zrobił użytek z rewolweru, tylko, że już zdążyłem wystrzelić wszystkie kule. Dziwię się właśnie, że pozwoliliście na to, abym zachował rewolwer...
— To był z naszej strony wielki błąd — wtrącił się Milczek do rozmowy. — Gdybyśmy nie popełniali błędów, nigdybyśmy nie wpadali w wasze ręce. Jesteśmy tylko ludźmi, a za tym i omylnymi.
Szczupakowi nie brakło odwagi i energii w obliczu niebezpieczeństwa. Rzeczywiście tak było, że zimna stal broni parzyła jego palce. Buntował się
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/189
Ta strona została przepisana.