Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Aniela. — Młodzi ludzie zamienili ze sobą spojrzenia, mówiące za siebie.
Stasiek Lipa z ukosa obserwował młodych ludzi, ciesząc się w duchu z triumfu, którego był w stu procentach pewny...
— Pani ojciec jest dżentelmenem — rzekł młody inżynier. — Zabronił mi, abym wystawał pod oknem. Więc zdecydowałem się wejść... przez drzwi. Mam nadzieję, że pani będzie dla mnie łaskawa i nie nakażę natychmiastowego odwrotu — śmiał się beztrosko.

— Ja nie jestem surowa, ale za mego ojca nie ręczę — śmiała się radośnie Aniela.
Stasiek Lipa wtrącił się do rozmowy:
— Pańską odwagą zasłużył się pan na wyrozumiałość.
— My, Amerykanie, nie przywiązujemy wiele wagi do zewnętrznych form towarzyskich. Nawiązujemy nici znajomości i sympatii bez trudu, tymbardziej w pensjonacie.
— Pan na długo tu przybył? — zapytała Aniela.
— Teraz, gdy się znamy, gotów jestem tu pozostać całe życie.
Jago spojrzenie spoczęło na rozwartych walizkach.
— Państwo już opuszczają ten pensjonat? — zapytał inżynier, nie mogąc ukryć smutku i rozczarowania.
— Córkę moją ciągnie do Europy — odrzekł Stasiek Lipa.
Aniela zauważyła nagłą zmianę w wyrazie twarzy inżyniera. Serce jej zabiło mocniej.
Stasiek Lipa przerwał milczenie:
— Córka moja jedzie do narzeczonego, a ja tu pozostaję.
Młody człowiek zbladł.
— Ojcze, papiery mam już w porządku? — zwró-