Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/207

Ta strona została przepisana.

cięsko, nie zdradziwszy swego ideału wielkiej, czystej miłości o której marzyłem w skrytości ducha od wczesnej młodości. W moim pojęciu miłość winna być czymś wielkim, wzniosłym, czymś, co stoi ponad człowieka, o co trzeba walczyć i dla której trzeba się poświęcić.
Gotów jestem wyzwać wszystkich do walki o moje szczęście — a tym szczęściem jest — pani.
— Ale mam narzeczonego, sercem należę do innego — zawołała Aniela, a w głosie jej brzmiała nuta rozpaczy. — Nawet źle czynię, mówiąc z panem o tym. W moim pojęciu mężczyzna nie powinien być tak sentymentalny, jak pan. Mam wrażenie, że pan raczej nadaje się na bohatera wielkiej powieści, niż na towarzysza w życiu codziennym. Czy wszyscy Amerykanie kochają tak jak pan? Pan może zostaje pod zbytnim wrażeniem romantycznej poezji?
Słowa Anieli przeczyły jej uczuciom. Inżynier podobał się jej. Słowa jego i wyznanie miłosne oczarowały Anielę. Właśnie o takim wybranku serca zawsze marzyła. W duchu przyznawała, że miłość Janka była brutalna, zwierzęca, okrutna.
— Mam nadzieję, że pani jednak zmieni swoje zdanie o mnie — odrzekł. — Prawdziwa miłość musi dojrzeć, jak owoc. Gdy pani mnie pozna bliżej, nabierze większego przekonania, że jesteśmy stworzeni dla siebie. Los nas sprzągł. Opatrzność kierowała nami, choć byliśmy na dwóch półkulach naszej ziemi.
A gdy mówił, oczy jego niebieskie patrzały na Anielę dziwnym wzrokiem. Jego oczy były jasne, jak czyste niebo. Biła z jego słów szczerość. Prawda.
Aniela nie wiedziała, jak to się stało, ale właśnie dopiero teraz spostrzegła jego iście męskie rysy twarzy, które stanowiły kontrast do jego niewinnych niebieskich oczu i sentymentalnego wyznania miłosnego.
Mądry wyraz twarzy świadczył o zrównoważaniu charakteru i skupionej energii.