Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Jego usta delikatnie się poruszały, jakby szeptały. błagalną modlitwę o miłość. Oczy patrzyły spokojnie. Był zakochany i pewny swej miłości. Ale w tym spokoju był ogrom zachwytu dla jej niezwykłej urody.
Aniela nie wytrzymała jego badawczych spojrzeń i rzekła:
— Pan wybaczy, ale naprawdę nie mam czasu i muszę się szybko pakować.
— Pani zdecydowana jest jednak pojechać?
— Bezwarunkowo.
— A jednak wierzę, że pani odmieni swoją decyzję.
Oboje spoglądali na siebie. Twarz Anieli przybrało wyraz zaniebokojenia.
— Czy pani obawia się czegoś? — podchwycił tę zmianę nastroju Anieli.
— Tak. Pańskiego sposobu mówienia — odpowiedziała Aniela.
— Ale ja mam wrażenie, że ten lęk jest przed pani narzeczonym, do którego pani wybiera się do Europy — rzekł inżynier tym samym spokojnym tonem
Aniela zamilkła.
To milczenie było wymowniejsze od słów.
— Proszę mi wybaczyć — dodał po chwili, przekonawszy się, że słowa jego sprawiły Anieli ból.
Młodzi ludzie zamienili się spojrzeniami. Aniele nie mogła sobie wytłumaczyć, dlaczego inżynier budzi w niej niepokój. Podobne uczucie przeżywał także inżynier.
Aniela nie należała do tego rzędu kobiet które wywierają na mężczyzn demoniczną siłę. Była wolne od kokieterii i wyreżyserowanej kobiecości. Przeciwnie, była prosta w zachowaniu, bezpośrednia, bez fał szu i sztuczności. A przy tym była pełna tajemniczości, jak sfinks, który wie wiele i nic nie mówi.