— Mnie się wydaje, że znam pańską córką od dawna i proszę o jej rękę!...
Stasiek Lipa spojrzał na młodego człowieka i starał się przybrać wyraz łagodnej powagi.
— Pan to robi zbyt pohopnie. Zresztą, córka moja jest semodzielnym człowiekiem i może sama zadecydować komu ma oddać serce. Z prośbą swoją winien pan tedy zwrócić się do córki.
Aniela była podniecona słowami ojca. Wypieki na jej twarzy świadczyły, że jest podekscytowana.
Nie ważyła spoglądać w oczy ojcu. Wstydziła się przed sobą, że tak szybko zmienia wybór. Że okazała się gąską mieszczańską, podobną do wielu innych kobiet!
Nawpół rozpakowane walizki przypominały obecnym, do kogo jeszcze niedawno należało serce Anieli. Inżynier oczekiwał teraz decyzji Anieli z bijącym sercem.
Aniela milczała. Oparła głowę o piersi ojca. Z przymkniętymi oczyma w pozycji siedzącej robiła wrażenie nawpół omdlałej. Zbyt raptownie zbliżyła się chwila przełomowa, kiedy trzeba było wybierać: zbrodniarza czy inżyniera.
Ujrzała siebie w wyobraźni w sypialni Reginy, gdzie przyłapała Janka w niedwuznacznej sytuacji. Zawrzała gniewem. Oburzona była na siebie, że jeszcze wówczas nie zerwała z Jankiem. Nie mogła sobie teraz wybaczyć, że przyjmowała od niego, po tej zdradzie, płomienne pocałunki.
Była teraz niezadowolona z siebie, Janka, a nawet z inżyniera. Aniela spojrzała, jakby dla skontrolowania, na inżyniera. I istotnie wydawał się jej teraz mniej pociągającym niż dotychczas. Wszyscy mężczyźni wydawali się jej teraz podrażnionymi wygłodniałymi zwierzętami, stale polującymi na żer.
Stasiek Lipa przerwał milczenie.
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/213
Ta strona została przepisana.