Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/215

Ta strona została przepisana.

słałeś na mnie tego młodego człowieka. Skoro sądzisz, że jestem w nim zakochana mylisz się.
— Jeżeli tak sprawa się ma, to tym gorzej dla ciebie — ironizował Stasiek Lipa. — Nie wiedziałem, że córka moja, która specjalizuje się w umoralnianiu ludzi, całuje się z ludźmi, którzy są jej obojętni. Dotychczas byłem innego, lepszego zdania o tobie. Przekonywam się, że nie jesteś warta lepszego męża, od Janka.
— Szpiegowałeś mnie! — traciła Aniela panowanie nad sobą. — A kim jesteś, jeżeli nie zbrodniarzem, którego policja ściga i poszukuje.
— A ty mnie mało szpiegowałaś? — ze spokojem odparł Stasiek Lipa.
— Nienawidzę cię! — krzyknęła Aniela, biegnąc w stronę drzwi.

Jednym skokiem Stasiek Lipa, który naraz jakby odmłodniał o dziesięć lat, znalazł się przy córce, chwycił ją i siłą rzuciłł o kozetkę.
— Co ty tu będziesz wyprawiać? — huknął. — Ja cie tu...
Stasiek Lipa urwał zdanie. Twarz jego wykrzywił skurcz bolesny. Aniela chciała krzyknąć. Wtem drzwi się otworzyły i w progu ukazał się młody inżynier. Był przerażony widokiem
Aniela nie mogła podnieść oczu ze wstydu. Również Stasiek Lipa nie wiedział, co ze sobą począć. Wołałby, by podłoga się teraz pod nim rozstąpiła, niż dać obcemu człowiekowi okazie do ingerencji.
Inżynier wyjąkał krótko: „przepraszam“ i skierował się ku wyjściu.
Aniela zawołała:
— Pan dżentelmenem i podsłuchuje pode drzwiami?
— Nie. Krzyki słychać było aż w trzecim pokoju.