taczający go ludzie zasługują na zaufanie. Robili wrażenie złych duchów, przywołanych zaklęciem czarodziejki-wiedzmy.
— Daj go tutaj, „kapusia“! Pokaż go nam! już go załatwimy „na zimno“ — grzmiał chór głosów.
— Moje ręce akurat pasują do jego gardła! — zaskrzypiał dziwny głos ludzki. — Za robotę postawisz tylko butelczynę „dziewięćdziesiątki“. Cha-cha-cha!...
Janek poznał mówiącego po głosie:
— Franku, co porabiasz?
— Nie widzisz?... — A jak mnie poznałeś?
— W ogniu bym cię poznał. Skąd się tu wziąłeś? — pytał Janek.
Ostatnie pytanie ubodło zebranych. W ich oczach ukazały się złe błyski. Towarzystwo było nawpół pijane. Jeden z nich zareagował:
— Co, nie przystoi ci nasze towarzystwo?... Chyba, że nie wszyscy potrafią jak ty, pruć kasy!... — odciął się rozmówca Jankowi.
Janek umilkł. Domyślił się, że towarzystwo jest dotknięte jego zdziwieniem j pytaniem pod adresem Franka, jak się dostał do tego grona...
Franek, który ongiś znajdował się na wyższym szczeblu hierarchii świata przestępczego, osunął się na dno z powodu pijaństwa. Dawni jego wspólnicy, do których zaliczał się także Janek, odsunęli się odeń stopniowo. Frankowi nie odpowiadały małe wyprawki złodziejskie. Wałęsał się w melinach i żył z tego, co mu z łaski dawali koledzy po fachu. Stał się specjalistą w dintojrach lub w wykalkulowaniu blatnych interesów. Zawsze przebywał w stanie zamroczenia alkoholem. Franek, dawniej elegant, paradował obecnie w obdartym, i znoszonym mundurze żołnierskim, nabytym po jakimś „gwardziejcu“.
Janek był w tej melinie poraź pierwszy w życiu, chociaż dobrze znał jej właściciela, Janek chciał jak-
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/226
Ta strona została przepisana.