damę. Wołkow przez pewien czas pozostawał nawet pod jej wpływem.
Młoda ta kobieta nie spuszczała oka z Janka. Niespostrzeżenie wyślizgnęła się z ciemnego pokoju, by po chwili wrócić w ładnej sukience, uczesana i upudrowana. Podawała mu za każdym razem kieliszek wódki, wołając: „pijemy za zdrowie“.
Janek śpieszył się do Zakopanego. Chciał czym prędzej znaleść się w objęciach ukochanej. Był przekonany, ze na niego czeka i usycha z tęsknoty. Gdy opróżniono kilka butelek wódki, Franek stał się rozmowny. Wskoczył na stół i zaczął grzmieć na głos:
— Bracia, gościmy tu jednego z najpoważniejszych przedstawicieli naszego fachu! Klawy Janek, dawny mój towarzysz z międzynarodowej bandy rozpruwaczy kas, nie należy do wyklętej przez nas „burżuazji“ złodziejskiej, która wstydzi się nas. Przeciwnie, Janek jest naszym towarzyszem, gotowym za nas skoczyć w ogień i w wodę. Niech żyje Klawy Janek!
— Niech żyje! — wtórowały mu głosy.
— Janek spostrzegł się, że źle postąpił. Słowa Franka mówiły mu co innego, a mianowicie, że za robotę zleconą im każą sobie zbyt drogo zapłacić. Przynajmniej z miesiąc czasu mają zamiar tu pić i jeść — przebiegła Jankowi myśl.
Oprócz biesiadników, którzy rozsiedli się dokoła stołu, w dużej i ponurej izbie stało wiele „cieni“, opartych o wilgotne ściany. Co chwila z poza skrzyń, beczek i innych sprzętów, których nie brakło w tej melinie, wyłaniały się inne twarze, typowe gęby przestępców, które ostro rysowały się w świetle lampy naftowej. W kątach usadowiły się kobiety, które z zainteresowaniem przysłuchiwały się zdala rozmowom.
— Dawaj go tutaj! — wydzierały się spijaczone głosy. — Gdzież on nareszcie?
W pewnym momencie drzwi się otworzyły i dwaj
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/228
Ta strona została skorygowana.