Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

Na okazywanie dowodów mamy zawsze czas. Teraz zależy nam na tym, abyś się sam przyznał do zbrodni — rzekł Bajgełe.
— Nie mam do czego się przyznawać — trzymał się Wołkow swego.
— Zmienisz swoje zdanie — rzucił ostro Janek. Daję ci dziesięć minut czasu na zastanowienie się.
Krygier zaś zabrał się do Wołkowa od innej strony:
— Trudno. W życiu nieraz następuje zamiana ról. Niejednokrotnie postępowałeś z aresztowanymi tak samo, jak my teraz z tobą. Różnica polega tylko na tym, że nie odeślemy cię do więzienia, nawet gdy nam wyznasz stuprocentowa prawdę. Przeciwnie, po takiej robocie nabraliśmy do Ciebie więcej zaufania. Cenimy ludzi, którzy radzą sobie w życiu. Pensja policjanta nie może starczyć dla człowieka o twoim pokroju i temperamencie. „Zimna kokota“ nie lubi ludzi, utrzymujących się tylko z pensji.

Wołkow siedział przygnębiony. Był bezsilny wobec tej bandy. Zapytał w pewnym momencie:
— Czego dziś chcecie ode mnie?
— Abyś został naszym spólnikiem — odrzekł Krygier.
— Dziękuję za ofertę — padła odpowiedź Wołkowa.
— Wiec nie chcesz się przyznać do zbrodni zabójstwa policjanta?
— Nie doczekacie się chyba tego.
— W takim razie — odparł Krygier — udowodnimy ci tej zbrodni. Wyjąwszy z teczki dwie paczki banknotów dolarowych, Krygier podsunął je Wołkowowi:
— Poznajesz je? Przyjrzyj się im bliżej! Te banknoty leżały w teczce zamordowanego policjanta.