Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/252

Ta strona została przepisana.

widzenie, czy naprawdę podchwycił tajemnicze szmery na korytarzu. Raptownie usiadł na posłaniu i wytężył słuch.
Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Ucichły. Przekręcają klucz w drzwiach.
— Wołkow... Wołkow... — szepnął do siebie Krygier.
Drzwi otworzyły się możliwie jaknajspokojniej. Wołkow wślizgnął się, zamykając za sobą drzwi.
— Szszsz... cicho..., to ja....
Krygier zeskoczył z posłania. Przez krótką chwilę obaj spoglądali na siebie, chociaż z powodu ciemności nie mogli siebie widzieć dokładnie.
— Masz, zjedz wpierw coś. Jesteś głodny zapewne.
Wołkow wypowiedział te słowa dziwnym głosem. Łatwo można było wyczuć, że coś ukrywa. Wołkow podsuwał Krygierowi paczuszkę, ale ten jej nie odbierał. W ciszy słychać było przyśpieszone bicie ich serc.
— Dla czego nie bierzesz?
Krygier nie odpowiadał. Przypominał sobie teraz różne wypadki z kryminalistyki, kiedy to wywiadowcy o nieczystym sumieniu pozbywali się w „cichy“ sposób niewygodnych ludzi, którzy mogliby coś opowiedzieć.. Krygier był zbyt doświadczonym w tej dziedzinie, by się dał wziąć na „kawał“.
Fakt, że Regina przebywała w tej celi dawał mu wiele do myślenia i nakazywał wielką ostrożność.
Wołkow domyślił się, że Krygier nie żywi do niego zaufania.
— Nie wierzysz mi, co?
— A ty wierzysz mi? — uśmiechnął się gorzko Krygier.
Krew nabiegła Wołkowowi do oczu.. Kurczowowo ściskał rękojeść rewolweru w prawej ręce.
Wołkow wnet opanował się i odparł:
— Słuchaj, Krygier. Mamy mało czasu na rozmowę.