Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/257

Ta strona została przepisana.

uwolniły szyję Krygiera. Wołkow potoczył się z nary na ziemię.
Krygier leżał przez pewien czas, nie ruszając się z miejsca. Nie mógł zrobić większego wysiłku po tej wyczerpującej walce. Ale instynkt pokonywa największe niebezpieczeństwo. Zerwał się z nary. Połknął się o Wołkowa. Ledwie utrzymał się na nogach. Okoliczność, że Wołkow nie drgnął nawet, przeraziła Krygiera.
Pochylił się nad lezącym. W tym momencie zauważył, że Wołkow jeszcze się rusza:
— Potworze, ty! Jeszcze zipiesz?
Krygier wyrzucił te słowa pół szeptem. Ręce jego wyciągnęły się ku szyi Wołkowa..
Wołkow zaśmiał się dziwnie. Od tego śmiechu Krygierowi zrobiło się nieswojo .
— Oszalał! — szepnął Krygier.
Gdy niesamowity chichot ustał, Krygier przeraził się, sadząc, że Wołkow już nie żyłę. Przyłożył ucho do jego serca. Dosłyszał słabe bicie. Wyjął z paczki, przyniesionej dlań przez Wołkowa, butelkę wódki i wlał ją komisarzowi w usta.
— Czy aby tylko ta wódka nie była zanieczyszczona trucizną? — zapytywał siebie w duchu Krygier.
Wołkow nieco ożywił się, ale nie odzyskał sił. Od czasu do czasu tylko wybuchał dziwnym chichotem.
Krygier postanowił czym prędzej wydostać się z celi. Zdarłszy z komisarza koszulę, związał mu ręce i nogi, po czym wsunął go pod narę.
Wygładziwszy na sobie mundur, Krygier opuścił celę. Ostrożnie prześlizgnął się przez korytarz i kluczami, które zabrał u Wołkowa wydostał się do wyjścia. Na ulicy przechadzał się policjant, będący w tym miejscu na warcie. Na widok wychodzącego salutował...
Krygier był na wolności.
KONIEC