Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

— Sprawia to wam przyjemność, gdy możecie się nade mną znęcać i wytaczać moją krew? — rzucał się w bezsilności Wołkow, bliski płaczu.
— A mało tej krwi wytaczałeś naszym braciom, gdy dostali się w twoje delikatne rączki? Nie obcy ci termin „w krzyżowym ogniu pytań“... Teraz przynajmniej będziesz zdolny do zrozumienia stanu psychicznego naszego brata, którego niejednokrotnie zapewne zmuszałeś do przyznania się do zbrodni, przezeń nawet niepopełnionych. O, wasze twarze bezlitosne!... Ciebie przynajmniej nie czeka jeszcze pobyt w zimnej, wilgotnej norze więziennej... Wydawało ci się, że zabijesz policjanta, zrzucisz winę na Janka i wszystko będzie w porządku? Byłeś w stu procentach pewny, że nikomu nawet na myśl nie wpadnie, iż ten surowy i wzorowy Wołkow, stróż bezpieczeństwa, może być brany pod uwagę jako zabójca!?... Ale my mieliśmy tę odwagę ciebie właśnie o to posądzić! Naszego Janka chciałeś obarczyć niepopełnioną zbrodnią zabójstwa! A nadto obciążysz go plamą hańby z powodu ograbienia „doli“ kompanów. Czy zdajesz sobie sprawy z tego, co czekało Janka, gdyby nie był zasługiwał na stuprocentowe zaufanie? A gdyby nie uciekł z więzienia, Janek zawisłby na szubienicy! Ty!...
— Dosyć! Dosyć! — zawołał Wołkow i chwycił za rękojeść rewolweru, który leżał przed nim na stole.
— Chcesz pozbawić się życia? Proszę bardzo... Wątpię jednak, czy i na to starczy ci odwagi. Zresztą głowa twoja kuli nie jest godna....
— Co, w moim domu? — krzyknęła Regina. — Tu samobójstwo?...
— Nie przejmuj się! — uspakajał ją Krygier. Zbyt wielki to tchórz!... A nawet gdyby strzelił sobie w łeb, niedaleko stąd płynie Wisełka... Załatwimy go jakoś...